A później coraz naturalniej zaczynają mi po głowie krążyć różne szkolne myśli, pomysły i powoli, bardzo powoli zaczyna się planowanie... Pewnie będziecie świadkami tego, jak różne pomysły się rodzą...
Zaczynam jednak od czegoś bardzo dla mnie ważnego (niby oczywistego, ale przez wiele lat tego nie robiłam). Na ostatnią lekcję w roku (w kwietniu dla maturzystów, a w czerwcu dla pozostałych) przygotowuję dla uczniów karty pracy (tak, tak.. nie robimy tzw. "luźnych lekcji"). Są to tak naprawdę karty ewaluacyjne (tak, tak... jakżeby mogło nie być w szkole ewaluacji!). Proszę uczniów, by wskazali, co im się na zajęciach podobało, co nie, czego chcieliby więcej, a czego woleliby uniknąć. Ważne są też dla mnie pytania o to, jak postrzegają ocenianie na lekcjach. No i zawsze jest też miejsce na to, by wystawili mi ocenę (oj, lubią to, lubią...). Czytam je pobieżnie niemal od razu (któż by wytrzymał), a teraz zaczynam rzetelną analizę i wnioski... Jasne, że świetnie jest przeczytać o sobie dobre słowa (naprawdę wysoką mam średnią z tych ocen). Ale nie robię tych kart,by podbudować własną samoocenę... Wiedząc, co uczniowie lubią (a bywa różnie i zmienia się), łatwiej mi dobierać metody pracy. Najistotniejsza jest jednak dla mnie część karty dotycząca życzeń (chcę, żeby...). Dzielę je sobie na trzy grupy: "da się", "warto spróbować - postaramy się" i "nie da się". I od przedstawienia tych wniosków uczniom zaczynam we wrześniu. Niektórzy są naprawdę zdziwieni, że "Pani to czyta", ale czują się doceni, potraktowani poważnie...
Zaczynam się wczytywać w ich opinie... I taka ewaluacja (w przeciwieństwie do wielu innych) ma dla mnie sens...
(nie)przeciętna polonistka
Ala
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz